
Piechotą na Sveti Jure – mamy relację od Damiana – Dziękujemy!
Zapraszamy na niesamowitą podróż na sam szczyt najwyższego szczytu Biokovo – Sveti Jure (1762 m n.p.m.)
Relacja:
Na początku relacji chcę wyraźnie zaznaczyć, że nie przegrałem zakładu, nikt mnie nie szantażował itp. Po prostu lubię góry i wejście na Sv. Jure kusiło mnie już podczas wcześniejszych wyjazdów do Chorwacji.
Jak wiadomo można tam dostać się własnym samochodem (albo busem jak ktoś boi się o lakier:-) i też podziwiać piękne widoki. Dlatego piesze wejście dla niektórych osób może być niezrozumiałe. I nie tyle chodzi tu o jakiś rodzaj rozleniwienia (w końcu to wakacje) czy wygody. Po prostu obserwując pionowe ściany gór wydają się one nie do zdobycia bez specjalistycznego sprzętu i kwalifikacji. Do tego można dołożyć zniechęcający upał, który bardziej sprzyja do otwarcia zimnego Ožujsko niż smażenia się na skałach.
Podczas około 10 godzinnego pobytu na szlaku nie spotkałem NIKOGO.
Biorąc pod uwagę tłumy ściągające do Dalmacji nie spodziewałem się, że po drodze spotkam więcej kozic niż ludzi. Na tłumy jak na tatrzańskich szlakach też nie liczyłem, ale taka pustka mnie zaskoczyła. Oczywiście na plus. To powoduje, że podejście daje maksymalną satysfakcję. W skali od 1-10 można spokojnie dać mocną 11:-) Ja zdecydowałem się podjechać samochodem do Veliko Brdo. Można spokojnie podjechać do końca asfaltowej drogi, przy rozwidleniu drogi na Makar jest trochę miejsca na zaparkowanie. W tym miejscu przebiega szlak i łatwo jest zauważyć czerwoną tabliczkę, która wskazuje jego kierunek. Podejrzewałem, że oznakowanie może nie być dobrze widoczne więc miałem ze sobą trasę zapisaną w telefonie. GPS wskazywał moją pozycję – jeśli była na śladzie szlaku to ok, jeśli nie to trochę gorzej (zdarzyło się raz). Bardzo pożyteczna sprawa.
Początek jak to zwykle bywa nie jest najciekawszy, trzeba po prostu pokonać trochę wysokości żeby wyjść z różnych zarośli i drzew. Plusem jest cień i przyjemny chłód – słońce o tej porze (zacząłem wchodzić o. 7.00) jest jeszcze po drugiej stronie gór. Szybko nabiera się wysokości, zabudowania Makarskiej robią się coraz mniejsze, a i widoki są coraz ciekawsze. Większość podłoża na szlaku jest kamienista. Jednak można zapomnieć o ułożonych solidnych, nieruchomych kamieniach jak w Tatrach. Podłoże jest luźne i łatwo ujechać szczególnie na odcinku, który prowadzi przez piargi.
To chyba najtrudniejsza część całej trasy. Po obu stronach wznoszą się solidne strome ściany, można przejść tylko środkiem właśnie przez piarg. Dalej trasa robi się bardziej uporządkowana. Rządzą wciąż luźne kamienie, ale idzie się już wyraźnymi ścieżkami, które prowadzą zakosami więc są mniej męczące.
Pojawia się słońce
ale w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadza. Na dole z pewnością jest bardziej gorąco. Mam ze sobą dwie butelki 1,5l wody – jak na razie leżą w plecaku nieużywane. Otoczenie bardzo się zmieniło. Widać tylko pojedyńcze, niewielkie drzewka i kępki trawy powtykane pomiędzy skały.
Docieram do słupka z kierunkowskazami – Sv. Jure 2,30h, można stąd odbić na Lokvę albo Stropac (45 min. marszu). Idę dalej i szybko znajduję się już w szczytowych partiach. To porośnięty trawami rozległy teren bez czegoś w stylu wierzchołka po drugiej stronie którego trzeba się szykować do zejścia.
Po prawej stronie mijam nazwijmy to sporą dziurę, w której znajduje się ciekawie wyglądający kawał skały przypominający ogromną śpiącą dynię (o ile dynia może spać, ale na zdjęciu widać że jednak może). Na jakiś czas można zapomnieć o morskich widokach. Morze i wyspy zaczynają powoli znikać za skałami.
W tej okolicy spotkałem kilka kozic. Są ciekawskie ale zawsze starają się trzymać dystans. Wszelkie próby ostrożnego podejścia bliżej kończą się tym, że kozica się podnosi i powoli oddala. Pomimo tej odległości obserwowanie tych zwierząt było bardzo przyjemne. Pewnie spotkamy się jeszcze w drodze powrotnej (niestety wracam tą samą drogą, inaczej ciężko byłoby zejść w okolice samochodu).
Przede mną zaczyna wyłaniać się maszt anteny ze szczytu Sv. Jure. W tym momencie można się przekonać jak bardzo w górach może być zwodnicze poczucie odległości. Maszt wydaje się już na wyciągnięcie ręki a tak naprawdę to jeszcze ponad 2 godz. drogi.
Podchodząc trochę wyżej widać doskonale z czym mamy dalej do czynienia. Trzeba będzie się przeprawić przez coś w rodzaju „minigór” – zejście, wejście i tak kilka razy. Technicznie to nic trudnego, ale trzeba uważać bo nie ma żadnego punktu odniesienia, gdzie nie popatrzeć wszystko wydaje się takie same. Czasem widać kawałek masztu co ułatwia orientację, można też spotkać kopczyki (nie mam pojęcia kto je tutaj poustawiał, chyba nie kozice). Szlak w tym rejonie jest słabo oznakowany. Jak dla mnie to najnudniejszy odcinek. Widokowo nic ciekawego. Skały, drzewa, krzaki w różnych proporcjach. Nuda.
Wreszcie wyłania się zbocze Sv. Jure z drogą.
Zresztą już wcześniej było słychać spory hałas silnika busa, który mozolnie pokonywał kolejne zakręty. Spokojnie założyłbym się że nie wjedzie albo że silnik wyskoczy mu spod maski. Chcąc czy nie, trzeba dojść do drogi. W miejscu przekroczenia przydrożnej metalowej osłony warto znaleźć jakiś punkt odniesienia, dzięki któremu w drodze powrotnej będzie wiadomo w którym miejscu zejść z drogi.
Dalej można iść na dwa sposoby – asfaltową drogą w kierunku szczytu albo w drugą stronę podejść kawałek do charakterystycznej budki ze szlabanem i wspinać się stromym podejściem. Dla ułatwienia zamontowano tam słupki z liną.
Ja wybrałem podziwianie widoków i spacer asfaltem. Mija mnie ktoś walczący ze sobą na rowerze, wygląda na bardzo zmęczonego. Później jakiś skuter, samochodów może 2,3. Wracał też bus, już tak nie hałasował ale łatwo nie miał – nie mieścił się w zakrętach więc musiał je pokonywać „na 3” albo i więcej. Lepiej iść pieszo!
No to jesteśmy, ostatni zakręt, ostatnia prosta i docieram na szczyt. Wreszcie można zaspokoić ciekawość i zobaczyć jak prezentuje się widok z drugiej strony Sv. Jure. Jest zejście szlakiem do Milici – wioski położonej przed autostradą. Czas zejścia to tylko 2 h 45 min. Pierwsze co się rzuca w oczy to właśnie nitka autostrady, widać też miejsce, w którym są Niebieskie i Czerwone Jeziora (Imotski).
A na szczycie jak? O antenie wiadomo. Można też zrobić sobie rundkę dookoła niej. Po drugiej stronie znajduje się niewielki kościółek. Jego największą zaletą jest to, że daje cień. To w połączeniu z wiatrami i wysokością powoduje, że siedząc w cieniu naprawdę można zmarznąć. Zresztą nawet w słońcu temperatura jest wyraźnie niższa niż na dole.
Przy budce strażnika (parkingowego?) jest też zaaranżowany taras widokowy z panoramą i opisem widocznych gór, wysp. Co ciekawe zdjęcie jest zrobione zimą i na zboczach gór jest biało od śniegu, a w tle widać nazwy Korcula, Hvar itd. Niecodzienny zestaw trzeba przyznać. A same widoki? Rewelacja. Obszar „minigór” przez które się przeprawiałem wyglądają przypominają klimaty jakby księżycowe. Teraz można się przekonać, że o zgubienie się w tym rejonie nie jest trudno. Dalej jest morze z wyspami. Widać wyraźnie duży kawał wyspy Brač z jej zatoczkami, Hvar, Vis, Pelješac. Zdjęcia nie oddają tej przestrzeni jaką można podziwiać. Trzeba to zobaczyć na żywo.
Najwyższa pora na powrót. Z przygodami.
Niestety trzeba schodzić… Zasiedziałem się trochę, więc skracam sobie dystans, przecinając asfaltową drogę. Docieram w miejsce gdzie trzeba zejść z drogi. Wydawało mi się, że robię to dokładnie w tym miejscu gdzie poprzednio. Ale po zejściu w dół coś mi nie pasuje. Sprawdzam, co pokazuje GPS i faktycznie jestem poza szlakiem. Wracać do drogi (stromo pod górę) i szukać miejsca zejścia już mi się nie chciało więc zdecydowałem dojść do szlaku możliwie najkrótszą drogą.
Ze względu na trudny teren posuwam się z prędkością ślimaka. Po drodze jeszcze znalazłem łuski z nabojów do kałasznikowa. Ciekawe. Coś mi strzeliło (he, he) do głowy, że mogę wejść na jakąś zapomnianą minę – w końcu idę jakimiś chaszczami a nie szlakiem. Pytałem później o to gospodarza, u którego miałem apartament i zdziwił się moim znaleziskiem. Twierdził, że w tym miejscu nie było żadnych działań wojennych i nic mi nie groziło. Wiedział co mówi, bo brał w tym udział. Ale wracając do trasy – to nie był ostatni problem. Drugi, już mniejszego kalibru (nie wiem co mnie naszło z tą terminologią wojskową!) spotkał mnie na rozwidleniu dróg gdzie były chyba z 4 możliwości wyboru dalszej trasy. Z rozpędu skierowałem się w kierunku Vosaca, te ścieżka była początkowo równoległa do tej w stronę Veliko Brdo. Zorientowałem się, że źle idę dopiero jak zauważyłem chatkę na szczycie Vosaca. Była dziwnie blisko a wcześniej ona raczej jest niewidoczna.
Znowu kontrola GPS i niestety na ekranie telefonu jestem ja czyli kropka a czerwonej linii szlaku brak. Straciłem ok. 40 minut, musiałem dojść do rozwidlenia gdzie pomyliłem kierunki. Przyspieszyłem, żeby nadrobić stracony czas ale jak dotarłem do miejsca gdzie pojawiają się kozice, to nie odmówiłem sobie dłuższej przerwy.
No nie da się wiele nadrobić – znowu przerwa ale na taki widok na Makarską warto sobie popatrzeć więcej niż chwilę.
Dalsza droga bardzo się dłużyła. To co rano pokonywałem wydawałoby się w oka mgnieniu teraz trwa o wiele dłużej. Szlak niby ten sam ale idąc w dół można zobaczyć co pokonywało się wcześniej a czego się nie widziało. Tak, tam właśnie trzeba zejść:
Wreszcie docieram do piargu – idąc z góry dopiero zauważyłem jak przebiega szlak. Ale w tym miejscu to nie ma znaczenia dużego. Zgubić się tu nie da, co najwyżej stracić równowagę na kamieniach. Ale kamienie teraz są najmniejszym problemem.
Największy to słońce. Dopiero teraz grzeje na całego. Wydaje mi się przez to, że ta droga nie ma końca. Dopijam resztkę wody i już bez żadnych przerw schodzę możliwie najszybciej w stronę samochodu. Na zakończenie jeszcze jedna tortura – wejście do rozgrzanego słońcem auta. Zanim klimatyzacja zadziała trzeba się pomęczyć. Na szczęście zjeżdżając z Veliko Brdo do głównej drogi po prawej stronie jest stacja benzynowa z dobrze zaopatrzonym w zimne napoje sklepem. Teraz pozostaje już tylko wracać na plażę, dzień się jeszcze nie skończył.
Na zakończenie jeszcze kilka informacji:
– o mapę (papierową) nie jest łatwo, jeśli już jest to tylko dolne partie. Ja skorzystałem z apki na telefon Traseo – można tam pobrać ślad trasy Veliko Brdo – Sv. Jure. Bardzo przydatna rzecz.
– Na stronie parku http://www.pp-biokovo.hr/en/71/price-list wyraźnie jest napisane: „Entering or staying in the Park without a ticket is punishable”. Żeby nie było problemów pytałem o to. Dowiedziałem się, że do parku można wejść o każdej porze a bilety nie są wymagane jeśli wchodzi się poza głównym wejściem. W Veliko Brdo nie ma kasy.
– warto mieć ze sobą: krem z filtrem, buty do chodzenia po górach (na kamienistym podłożu buty z solidną podeszwą dają dużo lepszy komfort niż adidasy), wodę (mi w zupełności wystarczyły dwie butelki po 1,5l ale ilość wody trzeba dostosować do swoich możliwości. Na górze nie ma sklepu)
– Wyjść możliwie jak najwcześniej. Godzina 7-8 rano to maksimum. Później przy najtrudniejszych podejściach będzie słońce. W zależności od kondycji wyprawa może zająć nawet kilkanaście godzin. Wychodzenie np. o 12 z założeniem powrotu na nogach nie jest mądre.
Z pewnością zwiedziliście już niejedno miejsce w Chorwacji?! Jeżeli chcesz podzielić się Twoją relacją – nie zwlekaj, serdecznie zapraszamy.
Zapraszamy do wysyłania materiałów na mail:
waszymokiem@chorwacjacafe.pl
Obserwuj Chorwacja Cafe na Facebooku i bądź na bieżąco z aktualnościami i wydarzeniami z Chorwacji!
Dołącz do nas na Instagramie, gdzie znajdziesz wyjątkowe zdjęcia z Chorwacji!
A na kanale Chorwacja Cafe na YouTube znajdziesz wyjątkowe i bezpłatne video lekcje języka chorwackiego!
Karolina
2017-03-14 at 19:50
Dziękujemy za wyjątkową relację!!
mezon
2017-08-07 at 13:39
Trasa od Veliki Brdo nie należy do łatwych, choć jest dobrze oznaczona. Wędrówka przez luźne kamienie i skalne osuwiska jest dość męcząca i zmusza do koncentracji. Natomiast po przejściu stromego osuwiska zmienia się krajobraz na bardziej płaski, polny i pagórkowaty. U góry panuje lekki chłód nawet w upalne dni. Na Sv. Jure można dojść dwiema drogami. Po dotarciu w górne partie gór, od strony Veliki Brdo, widoczny jest czerwony kierunkowskaz na Sv. Jure w prawo (2,5h) oraz na Lokvę w lewo (0,45h). Idąc na Lokve dotrzemy do kamiennego domku (43.338268, 17.033697), na ścianie którego zamontowana jest ręczna pompa zimnej wody, w postaci skrzynki z napisem “Voda za pice”. Wodę trzeba odpompować trochę przed spożyciem, gdyż ma smak sadzawki. Po minucie pompowania jest zdatna do picia. Nie mieliśmy żadnych objawów po jej spożyciu. W okolicy studni znowu pojawiają się znaki na Sv. Jure, co jest właśnie drugą drogą na ten szczyt.
Krzysztof
2019-08-10 at 15:53
Potwierdzam wszystko co autor napisał woda to podstawa ,buty z bieżnikiem ,filtry przeciwsłoneczne (chyba że będzie się miało szczęście na pochmurny dzień bez deszczu oczywiście ), przy wejściu można czuć zmęczenie dużo większe niż by się wydawało że względu na bardzo duże przewyższenie ,trzeba pamiętać że startujemy prawie z poziomu morza a wchodzimy na ponad 1700 m na odcinku około 9 km. Przeszedłem tą trasę w około 6 godzin z 3 litrami (litr wyprosiłem po zejściu w pierwszym napotkanym domu bo mi brakło) temp 30 stopni w całkowicie bezchmurny dzień.Nie polecam spontanicznej wyprawy tą trasą, jest trudna nawet dla chodzących po górach regularnie ale warto…
Przemek
2019-08-30 at 09:33
A ja niestety kierowałem się stale drogowskazami na sv. Jure (nie Lokvę) i niestety z córką nie daliśmy rady. Nie dość, że nie było stacji uzupełniania płynów po drodze (a wypiliśmy już ze 3 litry z 8, które taszczyłem), to szlak zaprowadził nas do miejsca gdzie… regularnie dotąd pojawiające się co kilkanaście metrów znaki czerwonego kółka urwały się. Jak okiem sięgnąć, brak kontynuacji. Do wyboru iść przez trawiastą polankę na wprost, zarośniętą ścieżką, ścieżką po skałach z lewej lub ścieżką po skałach z prawej. My szliśmy za jakimś Czechem, który poszedł skałkami z prawej, poszliśmy za nim. Niestety, oddaliliśmy się od szlaku i po kilkudziesięciu minutach, i wypiciu połowy zapasów płynów, musieliśmy zdecydować o zawróceniu 🙁 W powrotnej drodze znaleźliśmy też kontynuację szlaku – kilkadziesiąt metrów za trawiastą polanką, po drugiej stronie zarośniętej ścieżki. Że też Chorwaci nie znają koncepcji wbijania palika z oznaczeniem szlaku w takich miejscach :/ Wielki niedosyt, że nas ta góra pokonała, tym bardziej, że parę dni później “na luzie” zdobyliśmy Triglav (2864) na Słowenii. Mieliśmy pechowo akurat jedne z największych upałów w czasie naszego pobytu, przez co brakło wody, no i to oznakowanie szlaku, które kosztowało nas i czas i wodę, niestety to drugie najbardziej nas dotknęło.
Elżbieta
2018-01-16 at 20:45
Istnieje w moim odczuciu dużo łatwiejszy szlak z Makaru przez Vosac na św Jerzego. Pozdrawiam
Przemek
2019-09-25 at 10:10
Pisałem tu swoje wrażenia w odpowiedzi na komentarz “mezona”, ale zostały chyba skasowane 😉 Jeszcze raz. Tego lata kwaterowaliśmy ok 100km od Makarskiej, więc z córką próbowałem ataku na św. Jerzego, niestety nam się nie udało – i z tego może też będzie przestroga dla kolejnych adeptów 🙂
Wstaliśmy rano ok 6:00, spakowaliśmy się, do samochodu i w Veliko Brdo byliśmy około 9:00. Niestety to już było dość późno. Wprawdzie przez jakieś 2h szliśmy w cieniu, ale potem wyszło słońce i drastycznie szybko zaczęły kurczyć się nasze zasoby płynów (miałem w plecaku na mnie i córkę 11 letnią – 4 butelki 1.5l, 3 butelki 0.5l). Mieliśmy też trzeba przyznać trochę pecha do pogody, bo był wybitny skwar, w kolejnych dniach nawet na wybrzeżu było trochę wiaterku i chłodu. I chyba upał to jest coś, co dla typowego adepta naszych Tatr jest czymś, co może go pokonać. Nawet nie ze zmęczenia, przecież nasze górki nas kondycyjnie nieźle przygotowują, ale z braku picia. Kto będzie parł pod górę, kiedy widzi, że zużył już 2/3 płynów, a do szczytu jeszcze 1/3 dystansu? Dlatego niezwykle ważne jest zaplanowanie trasy tak, aby jak najdłużej wchodzić w cieniu – wstawanie o 6 w naszym przypadku było zbyt późne. Co z tego, że dzień wcześniej szliśmy w skwarze do Jaskini Odyseusza i chcieliśmy odespać – myśląc poważnie o św. Jerzym, trzeba było wstać godzinę-dwie wcześniej.
Podejście w opisach przedstawia się niby niepozornie, nic takiego, żadnych wielkich ekspozycji, łańcuchów, ferrat. Zgadza się. Ale na szlaku z Veliko Brdo mamy paskudny piarg do przebycia. Tam nawet nie da się stanąć, żeby się napić – my przy schodzeniu piliśmy tylko kiedy dało się złapać drzewa lub większego głazu. Po prostu inaczej te kamienie cały czas “płyną” pod stopami. I ja, i córka zaliczyliśmy tam wywrotkę, i to niestety na boleśnie kłujące krzaczki. Schodzenie jest tutaj trudniejsze od wchodzenia, i to ten odcinek właściwie determinuje, że szlak jest z kategorii “trudnych”, “nawet” odnosząc się do szlaków w Tatrach typu Świnica, Kościelec, gdzie też są trudności, ale można nad nimi dość łatwo zapanować. Tutaj zapanowanie nad piargiem stanowi problem. Na tym odcinku też łatwo zgubić “udeptaną” ścieżkę, bo znaki szlaku bywają przysypane i niewidoczne – tak właśnie z córką zacząłem wspinać się “obok” szlaku tym piargiem, szczęśliwie dojrzeliśmy obok jakiegoś Czecha, który szedł właściwym szlakiem, trochę stabilniejszym.
Po przebyciu piargu idziemy łatwiejszym terenem, aż dochodzimy do rozstaju na Lokvę i Św. Jerzego. Tu popełniłem karygodny błąd. Miałem w telefonie ścieżkę gps na św. Jerzego, którą chciałem iść (Wiki Loc), ale nawigacja co chwila mi buczała, że schodzę z trasy na piargu (gdzie podejście było szerokie i mimo podążania szlakiem, byłem zbyt daleko od śladu). Potem jeszcze parę razy osoba wytyczająca ślad poszła “na skróty” względem szlaku i znów buczenie. Zacząłem je ignorować, przecież dopóki szedłem wg znaków szlaku wszystko jest OK. Dlatego też na rozstaju skręciłem zgodnie z drogowskazem na św. Jerzego, nie na Lokvę. To był BŁĄD. I tym szlakiem dotarłem do trawiastej polanki, na której regularne dotąd znaki szlaku (co kilkanaście metrów) urywały się jak okiem sięgnąć. Trzeba było zgadnąć jak iść. Czy skałkami z lewej (była niby-ścieżka), czy skałkami z prawej (niby-ścieżka), czy na przełaj przez trawę (niby-zarośnięta ścieżka). W międzyczasie na GPS zauważyłem, że ślad na rozstaju odbijał na Lokvę, a nie prowadził naszym szlakiem.
Żal. Brak wskazówek gdzie iść. Dostrzegliśmy w oddali znajomego Czecha, który hasał skałkami z prawej i poszliśmy za nim. Źle. Weszliśmy na jedną górę przed nami, a dalej dolina i kolejna góra, na którą weszliśmy. 45 minut marszu i wciąż nie ma szlaku. Coś nie gra. Kończy się nam woda. Córka na chyboczących się głazach przewróciła się, złamała kijek, szczęście że nie nogę – kolejne ostrzeżenie żeby wracać – tu nie ma udeptanego szlaku, z którego luźne głazy dawno już pospadały, każdy krok może być groźny. Widzimy przed nami, za kolejną głęboką doliną, szczyt, ale wracamy póki wiemy którędy, bo jest niebezpiecznie i mamy za mało wody by iść dalej nawet jeśli trafimy jeszcze na szlak – starczyłoby do szczytu, ale co dalej?
Wracając, na trawiastej polance dostrzegamy znaki szlaku. Szlak prowadził zarośniętą trawiastą ścieżką. Już to wiemy. Czemu Chorwaci nie stosują oznakowań szlaku na palikach w takiej sytuacji – gdy brak drzew lub głazów? Tylko dali kolejne kółeczko szlaku kilkadziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie polany… Nie dziw, że go nie wypatrzyliśmy. Niestety, naszą szansę na “atak szczytowy” już zaprzepaściliśmy. Nie możemy kontynuować wspinania, nie starczy wody. Wracamy ze smutkiem.
Gdy teraz przeczytałem komentarz o studni z wodą na Lokvie, jest mi strasznie żal, że o tym nie wiedziałem. To by nas uratowało. No ale niestety los chciał inaczej, a góry uczą nas czasem pokory – nawet jeśli wydaje się nam, że mamy w górach jakieś doświadczenie… W końcu kilka dni później zdobyliśmy Triglav na Słowenii (2864m), ale po św. Jerzym to była “bułka z masłem” 🙂